Las w życiu i kulturze mieszkańców Rzeszowszczyzny - Transkrypcje - Legendy, gadki, wierzenia

Anna Szewczyk, Kamień

Gawęda o dziadach

Dawniej bardzo dużo chodziło dziadów po prośbie. Pamientom jako małe dziecko te dziady chodziły. Miał torbä na snurku, nawet tako staro, połatano i tako sakiewka tyz uobok siebie, tyz koło pasa. Przysed do jednyj wioski po prośbie. A takie młode małżejstwo mieszkało pod lasäm, uodziedziczyli po dziadkach takie małe góspodarstwo, tak se gospodarzyli pomalu, dorabiali się dopiro. Przychodzi do nich dziád - a ta chatka była pod lasäm, taká malutka chatka na uboczu. „Pochwalony Jezus Chrystus!” „A na wieki”. No chciáł jałmużnę, coś mu tam dali, ale mówio tak: „Przyjdźcie se kiedy indziej dziadku, bo my się zbiromy, na wesele idziemy”. „No dobrze”. Dziád złapáł gosposia za räka, zacoł jo tam całować. „Bóg zapłać, Bóg zapłać! Mácie dziatki?” „Nie mámy, dopiro się dorábiámy.” „No to życá wom dużo dziatek, uostojcie z Bogiem”.

Ale tak, wysed za próg, se pomyśláł: „Ido na wesele, to ja się tu zacotuje”. Uobrócił się w drugo strona, paczy... Kupa pyrzu pod chałupom stoi, na pogródki była przeznacone, jak to dáwnij te pogródki koło domu robily. Siod za to kopa pyrzu i se myśli: „Jak pójdo na wesele, to já se wláze do chałupy”. No i tak się stało. Uoni się zebrali na wesele, zamknäli chałupä, kluc na łokianku połozyli. Dziod wszysko zza kupy uobserwuje. Dobrze – poszli, ucichło, dziod wyloz za tej kopy, porozglodał się, widzi nikogo ni ma, bo chałupa od chałupy była dość daleko. Wyláz, odemknoł drzwi, nie zamykał juz tych drzwi, tylko klucyk spowrotam na łokianku połozył. No i wloz do chałupy, patrzy – tak tu páchnie, páchnie kiełbasamy, świná była zabitá. Naładowoł pełno torba kiełbasy, słoniny, porozglodał się, juz ma pełno torba, co to robić? Chciało mu się pić. Tak do soflika, uotworzył soflik, wyciognoł butelka samogony, uodkracił, z gwinta napił z jednej butelki, z drugiej napił z gwinta, pozakrucoł, schowoł spowrotem do száfy. Tak się porozglodał i tak se myśli: „Ja to się trocha zdrzémna”. Ciepło mu się zrobiło, paczy - takie prycie co spali ci młodzi. Myśli: „Przenocuja się trocha, przespia się, uodpocna”. I posed do uokna, spuścił se hacyki, w razie cego, to przez uokno ucieknie. No dobrze. Naräscie połozył się i zasnäło mu się. Chciał się zdrzemnąć, to mu się usnano.

W nocy uo północy gospodyni kluce wsadza do zamku, słychać to. Tak dziod się uobudził, łap torba, huj do uokna. Paczy: chłop sce pod uokno. Wycofáł się szybciutko,  wpád za piec. Za piäcem stało koryto, co się dáwnij świnia biło, było wymyte i se susyło, uoparte było uo piec. Wláz za to koryto i siedzi z tom torbom i tak se patrzy i myśli, jak by to ucic z téj chałupy. W strachu jest, ale nie wi co robić. Ceka.

Chłop był na tom weselu, przysed, jesce nie dopił, ale jo wam później uo tam weselu uopowiem. Przysed i rzucił chodáki, rzucił, leg w poprzek łóżka i śpiwá: „Wódki my dać, wódki my dać, bo my wiechcie z butów widać. A cy widać, cy nie widać, wódki my dać, wódki my dać”. Baba mówi: „Idzies lezeć stary, do diabła, juz jest północ, nie dás spać, tylko tego”. Nareście widzi, ze uon nie uśnie, posła do sáflika, wyciogneła butelka, sama uodkraciła, napiła się trosäcka, posła mu wláła, napił. Nareście zrobiło się cicho. Chłopa wziäło na amory, bierze się za to kobitá, a kobita się broni: „Nie, jutro, jestem zmacona, daj spokój stary, jutro, idź lezeć, bo już jes uo północ”. Nareszcie ucichło. Takie cichajko się zrobiło, zacali chrápać, a dziod se cichanajko wyláz przez uokno i se uokno dopar, zeby się nie domyśleli, ze ktoś był, cichanajko wyláz.

Rano jest niedziela, przychodzi do nich somsiadka, dowiedzieć się jak tam było na tam weselu, bo ponoć przeciez uoni się nie odzywali do siebie od [?] roku, do siebie nie gádali, bo się uo koguta pozłościly. Tagze nie gádali do siebie i była somsiadka ciekawa cy byli na tom weselu. „No jak nie być, kiedy já do chrztu te Jagusiá czymałam, pasowało iść na to wesele. Byli my na tom weselu, ale já somsiadka, já to wom jesce coś powiäm, słuchajcie. Wicie co? Posłam do stodoły dać krowie siána, do sąsieka wlazłam, rusyłam tak rokom, uolaboga, jazem się zdrachła, złapłám dziada za broda! Uolaboga, jak się zacełam drzyć! Jiadrzej, Jiadrzej, Jiadrzej! Zanim Jiadrzej z chałupy wysed, to dziád uucik”.

A terá wom powiem o tam weselu, bo wam jesce nie skońcyłam. Mój nie dopił na tom weselu, bo co? Stary Bamberek przed północom wysed i tak pado do ludzi: „Wesele skońcone! Wódki dajać nie bedo, bo ktośici kluce uod  kuomory uukrád, wódki dajać nie bedo!” Tak się swaty na siebie popozirały, jedän na drugigo, siadły na motory i wio po gorzáłka na wieś! No i przéwieźli. Jak się przystawyli do starego Bamberka, to mu z gwinta pić kázali. I nie chciał, bo jigo wstyd było, ale go przymusili i tak go spili, ze się w portki zesiuroł.

Ale co wom jesce nie zaśpiwałam, zapomniałam. Jak przysli my na to wesele, to mnie kuma cépiła za szyjá, jak zacäła wyśpiewywać: „Kumo moja kumo, pokumaly my się, wláz kogut na uogród, pogniewaly my się”. To zapomniałam se powiedzieć, jak poszli na to wesele, jak kuma jo złapała za szyjo, jak jo zaceła przeproszać. I tako to gádká uo starym dziadzie. 


 

Helena Wilczek, Rakszawa

Opowieść o finale zbiorów kradzionego drzewa

Śnieg sypie, nasypało już takiego puszku takiego, taki puszeczek, cieplutko było fest. Ni ma tego mojego. I znów ido z kóniem. Żeby jeszcze sám - pal licho, ale z kóniem. No i co, i myślę se: a to dojenie krów, a to wszystko, dzieci i to. Ale przyszła ciotka po mnie, gáda: „Wiesz co, chodźmy, chodźmy, bo uone tam bedo cało noc, i my ta nie bedziemy spały – do gatru”. A gater to jest właśnie ta piła, co my nią żnyły na deski. To było blisko, taki dziadek mioł, pijak ogrómny. I one tam pojechały, te kradzione drzewo tam zawiezły i miały za co pić! Waniowski był - ten co umar, z Ryszkiem Decem, to była jedna furmanka, a wujek i mój była, drugo furmanka. I na dwie.

Zachodzimy z tą ciotką Maślonkową. O Boże... Kónie uwiązane za lice u płota, przysypane śnigiem, głodne przecież od rana, zménczone, napracowane, a te pijoki w środku - tako buda była postawiona, uon tam mieszkał, tyn co miał ten gater, ale to jest ta jakby... taká szopa. Na środku trociák, taki piecyk co się trotami tam sypało, na tym wierzchu on gotowáł sobie ziemniáki czasem, tyn dziadek, Krzyżak się nazywa. […] No to ten Ryszek z Waniowskim siedziały na takiej szafarni, co była na zboże, wysoko. Ale ich widać głowów nie było, bo tak było napalone cygarów, że dym, dym! No to dobra, to uone som, mój jest, koło niech siedzi. A gdzie jest ten wujek Maślanka? No uon był najstarszy z nich. Matko, patrzymy się, a tu tak: taki prowizoryczny stół, u tego stołu śrubokręt przymocowany, wiecie jaki – imadło! I w to imadło, o tu [pokazuje z tyłu na kołnierz] mu wzięli te kufajkę i o tu mu wkręciły i tak wisioł! Takie wszystkie były pijane, że w trupa! Ciotka płacze, jo płacze... A jak my te kónie weźniemy? My same nie poradzimy, bo baby, pora koni - bo żeby jeszcze pojedyncze były wozy, a tu dwa kónie i tu dwa kónie, no i uwiązane… Nic nie zrobimy, trza coś tak robić, żeby uony to zrobiły, my naprawdę nie zrobimy tego, ani nie wycofiemy do tyłu, ani nakręcić ni ma gdzie, no nie da rady! No i tak jakosi się nam, po długim czasie oczywiście, udało się nam. Ido, ido, no to nic nie będziemy mówić, żeby ino jak wyjechały. I wyjechały, ale nom nie dadzo jechać, tylko uony bedo jechać. No to niedaleko, no bo przecież o tutaj niedaleko, ale uony pojado, No to jado. Pierwszym jedzie mój wozem, drugiem uony. Wjechały my w ulicę koło Jadwisioczki. I tam była tako bramka do przechodzenia już tutaj do Maślanków i tam my na uogród - wjechał już wyprzungać tego kónia do ciotki, a te zostały na szosie. Nie pojechały do domu, do gościńca - bo mogły jechać do gościńca i jechać, tylko się jem nadało robić jakieś żarty z tymi kóńmi. Co my widziały, to wom tego nie opowiem. Te kónie tak jak mówię: zmarznięte, głodne i to. Droga wąska, pułot. U jednego sąsiada pułot i u drugiego pułot, droga trzymetrowa. I one potrafiły torać się pod tymi kóńmi - dwa kónie, zaprzężone - pod spodem jeszcze ich ciągły.


 

Alina Marszał-Haracz, Przewrotne

Opowieść o dziwnych zdarzeniach przy drodze na Raniżów 

Mi się przypomina, jak żeśmy szli gdzieś z Pogwizdowa z zabawy, jeszcze ze stryjkiem Władkiem Draganem, to on mówił, że jak właśnie wracali z pola czy skądś tam, to często coś się im ukazywało po prostu przy drodze, w jakichś drzewach, tak jakby straszydła czy nie wiadomo co. I oni ciągle bali się tą drogą chodzić, ludzie, i jeździć. I nie mogę sobie przypomnieć, ktoś mówił, że tam była nawet msza odprawiana, bo ciągle się tam... Chyba ta msza była odprawiana, bo tych wypadków było potem strasznie dużo śmiertelnych i po prostu chyba ludzie poprosili, czy coś takiego to było.


 

Edward Młynarski, Koziarnia

Opowieść o strachach przy Grubym Dębie

Sąsiad opowiadał, jak jechał - bo dawniej młynów nie było, był w Rudniku młyn wodny, do Rudnika do młyna od nas jeździli. I jak wracał z młyna z Rudnika w nocy i jechał koło Grubego Dęba. I koło Grubego Dęba to sam se strachu nabráł. Akurat pomiędzy konie... świeciło, coś świeciło. I on z tego włosy mu urosły dęba na głowie i konie batem i tym, te konie przez ten las tak ciągł, bo strachy, bo się sam nastraszył tak bardzo i mówi, że to strachy, bo ludzie się straszyli. Jak wyjechał na tarnogórskie pola, konie zwolniły, bo już nie mogły biegać, a to te, robaczki świętojańskie pomiędzy końmi, a on to se takiego tego, myślał o tych strachach i myślał, że to strachy. I dopiero wtedy konie zwolniły, ale konie już były całe mokre w pianie. To były takie strachy.


 

Janina Madej, Koziarnia

Legenda o kapliczce

Tam jest kaplyczka tego Jezusa Frasobliwego. I mówyli, że kiedyś tak właśnie narodziyło się takie dziecko i bez rączki było jednej. I tak mi... Ja, to co podsłuchałam, że ponoć ta matka - tak mówyli - zapatrzyła się w tego Jezusa Frasobliwego, bo ten Jezus Frasobliwy też taką ma schowaną rączkę.


 

Teresa Tonderys, Przyszów

Legenda o pochodzeniu nazwy Przyszów

Nasza miejscowość pierwotną nazwę miała Przysów, a Przysów wzięła się nazwa z tego, że jak już tutaj król ze swoją szlachtą polował i zabłądził, oddzielili się ze szlachtą. Szlachta pojechała w innym kierunku, a król został, nie wiedział co zrobić, bo już go zastała noc, więc przy bardzo dużym dębie postawił konia, wszedł na te konary i tam spał. A tam była właśnie sowa, która mu nie pozwalała spokojnie zasnąć, tylko hukała cały czas. I jak już się odnaleźli szlachta z królem, tak pytali: „Królu, gdzie ty całą noc byłeś, gdzie ty przebywałeś?” I król powiedział: „No jak to gdzie? Przy sowie!” I dlatego tę część właśnie i tutaj te okolice nazwał Przysów.

Opowieść o dziwnym zdarzeniu na Błoniach

[Teściowa]Wracała rowerem, już wieczorem, przyjechała do skrzynki pocztowej, bo gdzieś tam chciała wysłać jakiś list i wieczorem, jak wiadomo, tu już była po lekcjach, no to przyjechała sobie przez to Błonie, było na prosto. Myśmy to nazwali Błonie. I tam ten Stary Łęg prawie, to starorzecze sobie tam płynęło, jakaś tam taka kładka była położona, żeby można było przejechać, bo tak to takie pastwisko było, tam wokół pola pastwisko i tam przejeżdżała. I mówi, że już jak była taka szarówka, mówi, że nagle przed oczami zrobiła się mgła i nic nie było widać, nic! Mgła, ciemno, nie widziała nic wokół siebie, widziała tylko dużego latającego z łańcuchem psa. Duży, latający pies z łańcuchem i nic innego nie widziała. I w końcu siadła na tym rowerze i mówi, że się zaczęła modlić i siedziała, siedziała z tą głową. I po chwili tak się rozjaśniło, po jakimś czasie się rozjaśniło, przeszła przez tą kładkę, przyjechała i mówi, że już się od tamtej pory bała jeździć...


 

Zygmunt Paruch, Rudnik, Bieliny

Legenda o świętym Hubercie

Byliśmy dzisiaj koło kwatery łowieckiej, myśliwskiej i tam oglądaliśmy kapliczkę poświęconą  św. Hubertowi. I to była nowoczesna kapliczka, która była postawiona kilka miesięcy temu ufundowana przez leśników, tam są też elementy poroża widoczne na zdjęciu. Św. Hubert to bardzo barwna postać. Święty ma przydomek, ale świętym nie był. Tak króciutko był hulaką, biesiady, śpiewy, tańce po kilka dni i skąd się nagle wzięła u niego taka świętość. Pewnego razu po takich długich hulankach z przyjaciółmi popędził do lasu upolować jelenia, zabrakło im jadła, napiwki pewnie jeszcze były, ale brakowało jadła. Konie wryły się kopytami przed polaną, zobaczyli jelenia, więc Hubert złożył się do strzału, zamierzał go upolować, ale nagle zobaczył miedzy porożami świetlistą postać i był taki zachwycony, że łuk odłożył, zeskoczył z konia, padł na kolana i wtedy się nawrócił. Nagle poszły precz hulanki, stał się bardzo bogobojnym człowiekiem i później okrzyknięto go świętym, i różnie to ludzie mówią z tą świetlistą postacią, więc uznaliśmy że po kilkudniowych biesiadach to nie jednemu niejedne cuda się ukazywały.

 

transkrybowała Alicja Baczyńska-Hryhorowicz


 

[…] Kapliczka św. Huberta w Ostrowach, legenda

Przed wielu laty chyba Tarnowski on był właścicielem tym ziem, to było Boże Narodzenie, postanowił wystawić uroczyste przyjęcie, zaprosił znamienitych gości, którzy przybyli bardzo licznie i hrabia Tarnowski uznał, że może zabraknąć jadła. Wydał nadwornemu łowczemu polecenie, aby udali się do lasu na polowanie, a był to wieczór wigilijny. Okoliczne lasy, obecna Puszcza Sandomierska obfitowały w zwierzynę, wiec łowca bez trudu upolował dorodną łanię. Po udanym polowaniu łowczy wraz ze zwierzem wracał do pałacu, ale łania choć martwa przez całą drogę wydawała dziwne dźwięki, tak jakby chciała mu coś powiedzieć, wyglądało na to, że wciąż żyła. Łowca śmiertelnie wystraszony, wszak była wigilia, a wiadomo że w wigilię zwierzęta mówią ludzkim głosem, i wtedy łowczy zrozumiał, że to jakiś znak i przyrzekł sobie, że w wigilie już nigdy na polowanie nie pójdzie. Na pamiątkę tego wydarzenia, upamiętniając miejsce, w którym ta łania została zastrzelona, ludność postawiła kapliczkę. Tutaj można odpocząć, tutaj prowadzi też szlak rowerowy.

(kolejny fragment z wywiadu prowadzonego przez Elżbietę Dudek-Młynarską).


 

Kapliczka św. Huberta (opis kapliczki i legenda o łani z innego wywiadu)

Jest takie miejsce w lesie rudnickim – kapliczka. Przejeżdżasz tory, potem jest takie rozgałęzienie, tam jest ujęcie wody. Idziesz prosto i tam jest kapliczka. Tam jest święty Hubert, święty Stanisław Kostka i papież i jest kapliczka dobudowana Matki Boskiej. I jest tam opis, że hrabia robił tam przyjęcie wigilijne. Przyszło bardzo dużo ludzi, tych zaproszonych gości. I okazało się, ze będzie miał za mało jedzenia. I wysłał jakiegoś pracownika, żeby pojechał do lasu i ustrzelił jakąś zwierzynę. To było w wigilię, a jest tradycja, że w wigilię nie strzela się w lesie zwierzyny. No i on pojechał i ustrzelił łanię, piękną. I ta łania, jak ją ustrzelił, włożył na sanie, bo to była zima, płakała cały czas, łzy jej leciały. Jak przyjechał i wyłożył tę łanie to powiedział, że już nigdy nie będzie strzelał w wigilię.

Tą kapliczką opiekuje się koło łowieckie, tam się uroczystości odbywają, hubertusy: tam są ławeczki, kwiatki i są zeszyty. Idziesz, pomodlisz się i piszesz intencję tej modlitwy, do Matki Boskiej, na przykład o zdrowie. Tam są takie wpisy w ten zeszyt.

(Łętownia, wywiad z członkami KGW z Łętowni prowadzonego i transkrybowanego przez Adama Dragana)