aktualności

Jak się muzykanci uczyli?

Szkoły muzyczne, ogniska, prywatne lekcje – jak bez tego obywali się dawni muzykanci? Nie było łatwo, ale najwytrwalsi dawali sobie radę.

Najlepsi muzykanci słynęli na całą okolicę, szanowano ich, a wesela, na których grali, były zapamiętywane na długo. „Byli uważani jak ksiądz, jak ślachta” – jak wspominał zacytowany przez Franciszka Kotulę Franciszek Stadnik z Grębowa koło Tarnobrzega. Jednak droga do takiego statusu była długa i kręta. Według Kotuli muzykant musiał mieć dużą wiedzę potrzebną do wykonywania swojego fachu. Poza techniką gry na instrumencie i znajomością potrzebnego repertuaru muzykant musiał dobrze znać obrzędy weselne, wiedzieć, kiedy i co zagrać, kiedy zamilknąć, musiał umieć tak pokierować zabawą taneczną, żeby wszyscy tancerze wyszli z niej zmęczeni i zadowoleni, wreszcie – musiał znać się na czarach chroniących go przed niepowodzeniem i zapewniających sukces w muzykanckim życiu. Jednak ci, którzy tę wiedzę już posiedli, dzielili się nią bardzo niechętnie, przekazując tylko synom lub wnukom. Przyczyny tej niechęci do nauczania, spotykanej jeszcze i dziś, dobrze oddają rozterki jednego z żyjących ludowych skrzypków z okolicy Kolbuszowej, który nie chciał pożyczać swoich nut młodym adeptom tego instrumentu. Argumentował, że jego samego nauka techniki gry i zdobywanie repertuaru kosztowała wiele wysiłku, a młodzi dzisiaj chcieliby mieć wszystko od razu.

Zauroczenie

Droga do muzykanckiej sławy zaczynała się zawsze od zauroczenia dźwiękami instrumentów, najczęściej jeszcze w dzieciństwie. Większość wiejskich muzykantów jest w stanie przypomnieć sobie pierwsze zetknięcie się z muzyką i tańcem, zwykle na weselu czy potańcówce przeżytej w charakterze podsłuchującego nieproszonego gościa.  Słuchanie muzyki wywoływało chęć grania, ale tu na drodze stawała muzykantom pierwsza przeszkoda – brak instrumentu. Wielu skrzypków zaczynało naukę  od skrzypiec własnoręcznie wykonanych z desek, końskiego włosia czy drutów. Dla niektórych pierwszym instrumentem była fujarka z czarnego bzu lub wierzby czy, później już, harmonijka ustna. Jak wspomina Stanisław Stępień, ludowy poeta i muzykant, pierwszą fujarkę kupił od wędrownego dziada, gdy specjalnie w tym celu poszedł z pielgrzymką do Leżajska, wcześniej zaś, żeby zarobić pieniądze, zbierał na polach sporysz.

Pod górkę

Gdy muzykant zdobył już wymarzony instrument, zaczynał naukę. Zwykle odbywała się ona metodą prób i błędów, a za jedynego przewodnika nieraz musiał służyć słuch i zmysł obserwacji. Połączone mogły podpowiedzieć, jak wydobywać pożądane dźwięki. W tej nauce mogli pomagać też inni muzykanci, ale nie za darmo. Zdarzało się, że już za samo nastrojenie skrzypiec trzeba było nauczycielowi płacić. Michał Dudzik, skrzypek z Cholewianej Góry na swoje lekcje codziennie chodził do Rudnika. Obie miejscowości dzieli 20 kilometrów. Każda lekcja kosztowała 2 złote, czyli równowartość butelki wódki. Bywało, że uczeń musiał w zamian za naukę gry pomagać w gospodarstwie nauczyciela.

Terminowanie

Muzykanci dosyć wcześnie zaczynali grać na weselach i potańcówkach. Pierwsze zabawy taneczne odwiedzali jako członkowie kapel już w wieku kilkunastu lat. Zazwyczaj terminowali u boku bardziej doświadczonych kolegów, starszych stażem muzykantów, grając na basach lub sekundując prymiście – skrzypkowi grającemu główną linię melodyczną. W tym okresie młody muzykant miał okazję poszerzyć swój repertuar i, podpatrując mistrza, wyrobić sobie technikę gry. Ważnym źródłem repertuaru były wszelkie okazje, gdy grali inni muzykanci. Słuchanie muzyki pod oknem domu, w którym trwała weselna zabawa zastępowało muzykantom płytotekę i bibliotekę muzyczną.

Orkiestry

W XIX i XX wieku w życiu muzykantów pojawiło się nowe źródło wiedzy muzycznej i umiejętności (tak rzadkich, jak czytanie nut)  oraz repertuaru. Był to orkiestry dęte – miejskie, wojskowe, strażackie. Muzykant, który trafiał do wojska i udało mu się dostać do orkiestry, miał okazję zdobyć fachową wiedzę muzyczną. Wychodził z wojska umiejąc czytać nuty i grać na jakimś instrumencie, czasami wykorzystywanym potem przy graniu do tańca, jak klarnet czy trąbka. Służba wojskowa nie była oczywiście jedyną okazją do wejścia w skład jakiejś orkiestry. Po wojnie, w latach 50. funkcjonowała w Kolbuszowej orkiestra dęta Służby Polsce – organizacji paramilitarnej mającej przygotowywać młodych ludzi do pracy.¬¬ Przez jej szeregi przewinęli się najsłynniejsi muzykanci grający w okolicach Kolbuszowej urodzeni w latach 30 i 40, między innymi Jan Cebula i Jan Marzec.

Radio pod strzechą

Trzeba pamiętać, że na muzykantów ludowych wpływ wywierała też muzyka popularna. Jak wspominał Władysław Pogoda, już w dwudziestoleciu międzywojennym między wiejskimi skrzypkami krążyły nuty tang i walców granych w miastach i w radiu. Później, zwłaszcza po wojnie, popularne stały się fokstroty, boogie woogie i inne nowoczesne melodie. Prawdziwy przełom przyniosło pojawienie się na wsiach prądu i, co za tym idzie, radia i płyt. W zasięgu mającego dobry słuch muzyczny skrzypka (czy, na tym etapie coraz częściej, saksofonisty) były melodie całego świata.

Ocalić od zapomnienia

Obecnie sytuacja się zmieniła. Wielu instrumentalistów i śpiewaków zdało sobie sprawę z tego, że są jedynymi ludźmi mogącymi ocalić dorobek pokoleń wiejskich muzykantów. Obecnie chętnie przekazują wiedzę uczniom, biorą udział w warsztatach i pokazach. Na scenach, estradach i podłogach do tańca obok wiekowych wykonawców stają młodzi miłośnicy tradycyjnej muzyki.

Janusz Radwański

Bibliografia:
Franciszek Kotula, „Muzykanty”, Warszawa 1979
Archiwum Etnograficzne Muzeum Kultury Ludowej w Kolbuszowej