aktualności

Garncarstwo z Medyni Głogowskiej

Medynia Głogowska to miejsce, gdzie tradycje garncarskie przekazywane są już od wielu pokoleń. Zarówno sam ośrodek, jak i poszczególni rzemieślnicy odznaczają się niepowtarzalnym stylem.

Zachowanie tradycji garncarskich w Medyni Głogowskiej to dobry przykład tego, że dziedzictwo wielu pokoleń artystów i rzemieślników może zostać nie tylko zachowane, ale i rozwijane. Tereny te zamieszkałe w XIX wieku przez Lasowiaków, tworzyły z okolicznymi miejscowościami (Pogwizdowem i Zalesiem) największy ośrodek garncarski w Polsce z około studwudziestoma warsztatami. Garncarstwo cieszyło się na tych terenach większym powodzeniem od innych rzemiosł z wielu powodów, ale główne to dostępność złóż gliny i niesprzyjające warunki do rolnictwa. Miejscowa tradycja głosi, iż pierwszych garncarzy sprowadzono z Kołomyi. Nazywali się Jurki, a przywiozła ich „jakaś hrabina”. Datuje się, iż najwcześniejsze początki tego ośrodka to XIX wiek. Pierwotnie wyrabiano w nim tzw. „siwaki” – naczynia o kolorze stalowym lub czarnym. Barwę tę uzyskiwano dzięki specjalnemu sposobowi wypalania – w atmosferze pozbawionej tlenu. Później przy produkcji „siwaków” pozostało jedynie Zalesie, zaś Medynia i Pogwizdów w II poł. XIX wieku wyspecjalizowały się w naczyniach czerwonych, „szklanych”.

Z ojca na syna

Prekursorami tego ośrodka była między innymi rodzina Plizgów z Józefem Plizgą na czele, który odziedziczył warsztat po ojcu. Andrzej Plizga – syn Józefa – mieszkający w Pogwizdowie, przejął z kolei pasję po ojcu. Ma nawet pracownię w tym samym miejscu co on, pomimo że fachu uczył go sąsiad, Stefan Głowiak ze względu na przedwczesną śmierć ojca. Andrzej Plizga wspomina, że ojciec słynął z wyrobu dzbanów i malowania garnków. Był podziwiany za takie malowanie „spuszczane” na talerzach, które potrafił zrobić jako jeden z niewielu [fladrowanie – technika polegająca na pokrywaniu naczynia angobą tak, że spływające krople tworzą wzór podobny do słojów drzewa lub ptasich piór]. Robił też miniatury garnków i dzbanków. Jak umarł, to pamiętam, ile tego u nas było. Do piernika tych garnków, ziarniki były, dzbanuszki.

Lepsza tłusta czy chuda?

Do wyrobu naczyń potrzebne są dwa rodzaje gliny: tłusta i chuda. Tłusta – to typowy ił, w palcach od razu czuć. Nie czepia sie tego woda, nie wnika w środek, spływa po niej. Natomiast chuda – „piecówka”, bo używana do budowy pieców – momentalnie wchłania wode, jak sie ją poleje. Jakby dużo wody w nią wlać, to sie rozpłynie jak mąka. Z samej tłustej nie można robić większych rzeczy i płaskich, szczególnie talerzy, bo po wysuszeniu pęka: woda po niej spływa i nierównomiernie schnie. Wysuszają sie brzegi a w środku cały czas jest mokro. W czasie suszenia ona sie kurczy i dlatego musi pękać. – tłumaczy Andrzej Plizga.

Proporcje mieszania obu typów glin zależą od przeznaczenia wykonywanych naczyń. Na doniczki, podstawki, wazon – inna, na płyty (płytki ścienne) – inna. Im większe płyty czy płaskorzeźby – tym powinna być chudsza. Tylko trzeba uważać, żeby nie schudzić jej bardzo, bo wtedy płytki robią sie kruche. No i jest zasada bardzo ważna: im większa średnica dna, tym więcej piecówki. Najlepiej jest robić garnki czerwone albo białe. Białe maluje sie kaolinem. Ale jak trzeba uważać, żeby za grubo nie oblać! Wystarczy trochę grubiej to po wypaleniu robi sie łupa. Glina do naczyń musiała być lepiej wyrobiona niż np. na cegłę, nie mogło być w niej najmniejszej grudki, bo wystrzeliła i garnek nie dał się już naprawić. Piece też były inne: mniejsze i sklepione, a wypalanie ostrożniejsze, ponieważ materiał był cieńszy i delikatniejszy.

Na jarmark!

Gotowy towar był przeważnie wieziony na targ od razu, gdyż wiele czasu zabierało wykładanie z pieca i układanie na furze. Wiele z garnków psuło się nawet już w drodze na targ, gdy wóz się wywrócił, co garncarz przypisywał czarom, że „ktoś mu poradził”. Wyroby trafiały do Rzeszowa i najbliższych miast. Niestety mimo dużych nakładów pracy garncarstwo na tych terenach miało niewielki zbyt i dawało mały zarobek, mniejszy niż wiele innych rzemiosł, np. bednarstwo, dlatego przedsiębiorczy garncarze z tych terenów licznie emigrowali do innych miejscowości, tworząc tym samym nowe ośrodki np. w Bidaczowie koło Biłgoraja czy Dzikowcu koło Kolbuszowej. Poza tym Medynia miała silną konkurencję w postaci Głogowa, Leżajska czy Rzeszowa. Ze względu na to garncarze nie tylko zajmowali się wyrobem naczyń, ale również, co ciekawe, leczeniem gliną. Na przeziębienie stosowano gliniane bańki, a chorych na reumatyzm zapraszano do pustego pieca garncarskiego, gdzie cierpiącego solidnie wygrzewano. Jednak mimo tego, że rzemiosło to jest trudne, wiele osób z tego żyło.

Własny styl

Nie tylko ośrodki garncarskie miały swój własny styl, ale też każdy garncarz z osobna. Andrzej Plizga słynie z wyrobu siwaków w nowych piecach elektrycznych. Barbara Plizga (żona) nauczyła się zawodu, wspierając męża: Ale powolutku, powolutku, troszkę pomogła czasem i nauczyła sie trochę o glinie. Wychodzi na to, że całkiem fajnie jej wychodzi lepienie. Obecnie robi rzeźby, figurki, koniki, gwizdki. Coraz lepiej jej idzie. Przyuczyła sie na tyle, ze dobrze jej wychodzą warsztaty. Jeździ do Kolbuszowej, do skansenu i prowadzi lekcje. A wiem, że robi to dobrze. Sam ją uczyłem. Do dużych grup jeździmy we dwoje, tak samo jak do zagrody. Przez lata nabrała praktyki, a to w garncarstwie najważniejsze: praktyka, dobry dotyk i zmysł plastyczny. Córka Andrzeja i Barbary, Karolina, również (pomimo, że ukończyła malarstwo) kultywuje tradycję: garncarstwo ma we krwi. To jej wyobraźnię rozwinęło, garncarstwo samo jej weszło w ręce. Bardzo szybko nauczyła się podstaw, jeszcze szybciej się udoskonaliła. Już prowadziła warsztaty, pokazy, robiła dużo wyrobów.

Z rozmów z mistrzem Andrzejem Plizgą wynika, że nowe naczynia w niewielkim stopniu różnią się od tych wykonywanych kiedyś. Dawniej, jak był dobry garncarz, to cieniutkie naczynie potrafił zrobić, na kole kopanym nogą. I ono było jeszcze lepsze i cieńsze niż większość tych, co teraz robią. Ale wykończenie teraz jest lepsze. Musi być. Musi być wypieszczone, inaczej klienci nie kupią naczyń.

W zbiorach naszego Muzeum znajduje się kilkadziesiąt garnków, dzbanków, rzeźb i innych przedmiotów glinianych pochodzących z ośrodka medyńskiego, a państwo Barbara i Andrzej Plizgowie będą obecni w skansenie podczas 23. Prezentacji Twórczości Ludowej Lasowiaków i Rzeszowiaków.

Grzegorz Mosiołek

Bibliografia:

Wywiad przeprowadzony 13 sierpnia 2016 roku przez Wojciecha Dragana z Andrzejem Plizgą podczas realizacji projektu badawczego „Folklor Rzeszowiaków – obraz przemian”.

R. Reinfuss, „Garncarstwo ludowe”, Warszawa 1955.

F. Kotula, „Materiały do dziejów garncarstwa z terenu województwa rzeszowskiego”, Rzeszów 1956.

J. Słomka, „Pamiętniki włościanina”, Kraków 1929.

D. Czubala, „Zwyczaje, obrzędy i wierzenia garncarzy polskich” [w:] „Lud”, t.58, 1974.

S. Lew, „Ścieżkami Lasowiaków i Rzeszowiaków. Przewodnik po kolbuszowskim skansenie”, Kolbuszowa 1995.