aktualności

Opowieści o zimowym lesie

W lutym zakończył się drugi etap badań zaplanowanych w projekcie „Las w życiu i kulturze mieszkańców Rzeszowszczyzny”. Rozmawialiśmy o lesie zimą.

Badacze  na przełomie 2021 i 2022 r. spotykali się z mieszkańcami terenów Puszczy Sandomierskiej. W tym czasie posługiwali się dokładnie opracowanym kwestionariuszem, aby zebrane materiały można było później pogrupować i opracować naukowo.

Oto niektóre rozmowy zarejestrowane przez muzealnych interlokutorów.

Cało zime chodziły do lasu, pnioki kopały chłopy, każda sosenka, czy tam jakieś drzewo było wykopane, te użnięte, to był wykopany pniok. Wszystko do domu przywozili, tam piło się poobrzynało, […] wszystko się spalyło. Kiedyś bardzo ludzie szanowali drzewa, tak nie żnyli jak to dziś: pójdzie, motorowo piło żnie. Żnij dzień! O, taką piłą, na kolanach, i tak i siak, już krzyże bolo, nogi bolo, a tu – coś użnyła: tyćki kowołek, a to była grubo sosenka! Pani Helena wie co mówi, bo sama też ścinała drzewa: Całe życie chodziłam, dopiero my piłe kupiyły, jak o, teroz już”. […] I jak sie coś użnyło grubsze, to na chlyb, bo jak się piekło chlyb, co dwa tygodnie się piekło, siedem bochenki, sześć, to trza było drzewo proste, grube, żeby to nałożyć, bo dwa naryncza trza było na roz.
[…]
Z dziada, pradziada były przekazywane wieści, że osoba, która późną nocą wędrowała, żeby sobie skrócić drogę z Rakszawy do Żołyni, to musiała przejść przez Brzeźnik i minąć Potok. Idąc przez las ta osoba napotkała zjawę i ta zjawa ciągnęła tę osobę w stronę tafli wody. I dopiero – mówił – ocknął się jak już był w wodzie: gdzie on jest, za kim on idzie? On by się przecież utopił!
[…]
Inna historia związana jest z lasem Pułanki, na pograniczu Rakszawy i Brzózy Stadnickiej. Tam chowali ludzi, którzy zmarli na cholerę, tam też jest cmentarz choleryczny, o którym nie ma takiej pamięci. Tam, w tych okolicach też ludzie bardzo często gubili się, nie wiedzieli gdzie są, krążyli kilka razy w koło, dopiero przychodziło jakieś otrzeźwienie i po jakimś czasie z tej matni wychodzili.
Rakszawa, Helena Wilczek, Agnieszka Rzepka, rozmawiała Jolanta Danak-Gajda

***

Sąsiadka mi też opowiadała, że w takim zagajniku, to niewielki las, ludzie wieczorami jak szli, to słyszeli płacz dziecka, zawodzenie takie. Co wieczór to słyszeli i nie wiedzieli o co to chodzi. I doszli do wniosku, że ktoś tam pewnie zakopał dziecko niechciane. To jest w miejscu jak się jedzie przez Domatków do Kamionki. Sąsiadka miała tam akurat w Kamionce rodzinę, a wypadało jej jechać właśnie tą drogą, koło tego zagajnika. I przejeżdżając tam właśnie sama słyszała te płacze i zawodzenie dziecka. Inni ludzie też to słyszeli. Na różne sposoby to próbowali wyciszyć, złagodzić, ale to się nie dawało. Więc zawołali księdza, też się modlił i to chyba też nie pomogło. Wreszcie zawołali jakąś taką babkę ze wsi, pewnie trzeba by się tej sąsiadki pytać, co ona mówiła, ale chyba „Jakżeś ty jest panna, to ty jesteś… [nie pamięta], jak ty jesteś pan, to ty jesteś Jan” A może Anna? Ale ja to mówię na zasadzie rymowanki, nie pamiętam. Ona to kilka razy odprawiała i to się po jakimś czasie uspokoiło. To była kobieta stamtąd, z tamtej okolicy.
Kolbuszowa Górna, członkowie Zespołu Obrzędowego „Górniacy”, rozmawiał Wojciech Dragan

***

Organizowano kuligi. Zaprzęgało się konie do sani, w załupki, z tyłu się dzieci na sankach swoich przyczepiało ośmioro-dziesięcioro. Sanie to miał każdy. Sanie a załubki – to jest różnica. Załupki są ładnie obudowane tak dokoła, takie zakryte, kolorowe i siedzenia mają, a sanie to kulpaki się zakładało, pomosty. Wywoziło się obornik saniami, dwoje sani się spinało. Takie sanie jak Kmicica i Oleńke wieźli w „Potopie”, albo chorego jak wieźli, to na saniach. Załupki to były wysokie, ładnie obite. To robił cieśla na wsi – w Sarzynie był stelmach. Do lasu się jechało, w lesie ognisko się zapaliło, kiełbaski się upiekło, jak się załatwiło, to były też kiełbaski. Najwcześniej informator pamięta kuligi w latach 60. XX w.: woźnica jeden dorosły jechał, może nauczyciel ze szkoły.
Sarzyna, Michał Dudek, rozmawiała Elżbieta Dudek-Młynarska

***

Przywoziły ludzie drzewo sobie nawzajem, tak się zbierały ludzie, jeden drugiemu pomagały. Jak ktoś się budował, trzeba było to drzewo końmi zwieźć, rękami te kloce wyłożyć, to nie było traktora z podnośnikiem. Trzeba było drzewo obrobić, rżnąć piłą, takie rusztowanie zrobione, dwóch chłopów jeden stał na górze, drugi na dole i to drzewo na deski trzeba było porżnąć. […] Tato przymierzał, że będzie się budował. Zaczął kompletować drzewo. Było 12 furmanek, sąsiedzi przychodzili i pomagali, najpierw oni tatowi, a potem tata – im. Tak się kiedyś żyło. Mama zrobiła w niedzielę spotkanie – kupiła beczkę piwa, napiekła zwykłe drożdżowe pierożki, placki, drożdżówki różne, była herbatka, kompocik, piwko, poprzychodzili z żonami na podwórku i to była zapłata za tę pomoc. I tak robił drugi, tak robił trzeci. Bo jakby chciał  najmować, za wszystko płacić… A dziś, czy by to tak przeszło? Wątpię. […] Na budulec nadaje się drzewo tylko zimą ścięte. W lecie drzewo jest z miazgą, jest bezwartościowe. Jak liście spadły, zaczynano pracę w lesie i kończono na wiosnę zanim pąki zaczęły pękać, a drzewo rozwijać się. Zanim miazga krążyć zaczęła. Saniami wożono drzewo, na sanie było łatwiej wyłożyć drzewo, były śniegi. Zbierało się kilku wozaków, żeby jeden drugiemu pomógł wyłożyć. W razie gdyby coś się popsuło, jeden drugiemu pomagał. Jeździły do lasu do Nienadowej, do Birczy po drzewo na budowy, po inne gatunki drzewa. Końmi kilkanaście razy trzeba było jechać. Drzewa były znaczone do zrywki, dziś tak samo robią. Jak już drzewo było ścięte w Nienadowej, to jeździli i wybierali kloce.
Siedleczka, Janina Gołojuch, rozmawiała Katarzyna Ignas

***

W lesie jest cudowne źródełko. Jak rozmówczyni była mała, to chodzili do Tarnawca, do kościoła. Jest parafia Tarnawiec, chociaż kościół jest w Kuryłówce. Na Górce Kościelnej – tam gdzie kościół, był kiedyś dwór Tarnawskich. Znaleziono też pozostałości murów, stare monety. Legenda głosi, że z kościoła idzie tunel do klasztoru w Leżajsku.

W tej studzience była święta woda. Jak ktoś miał chore dziecko to pobierali tam wodę, nosili koszulki, modlili się. Było wiadomo, że to jest cudowna woda. Czy to naprawdę działało – rozmówczyni nie wie. To była studnia: był beton na zewnątrz, w środku była woda. Za dziecka rozmówczyni chodziła z innymi tam zaglądać. To było przy drodze, ale w lesie. Tam była leśniczówka kiedyś. Ta część lasu nazywa się Księżówka.
Brzyska Wola, Maria Staroń, rozmawiała Maria Kula

***

O kolejnych etapach badań terenowych oraz pozostałych przyszłych działaniach związanych z projektem będziemy Was informować na bieżąco!

1zima, fot. od Ilony Podczaszy, Wola Zglobienska.jpg
2.42.jpg
3.A02.jpg
3a.30.jpg
4.A01.jpg
5.Rezerwat Wielki Las _3_.jpg
6.Rezerwat Wielki Las _4_ kulig.jpg
7.IMG_0687.jpg
8.IMG_0698.jpg
9.10.jpg
10.29.jpg
11.Wolica Lugowa,  2022, pod debem _3_.jpg
12.04.jpg

Projekt „Las w życiu i kulturze mieszkańców Rzeszowszczyzny” dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.