ETNOnotatnik

Gdzie basy zginęły i jak wracają

 Basy

Podobne do wiolonczeli basy były kiedyś w kapeli weselnej nieodzowne. Podkreślały rytm i służyły jako… skarbonka.

Jeszcze sto lat temu porządna wiejska kapela nie mogła obyć się bez basów. Kształtem podobne były do wiolonczeli. Ich rozmiary mogły być różne, w zależności od lutnika i od okresu, w którym powstawały – od basów nie większych niż wiolonczela po przypominające wielkością kontrabas. Również liczba strun mogła być różna – od dwóch przez trzy (to najczęstszy wariant) po inspirowane kontrabasami basy czterostrunowe.

Ewolucja

Z początku lutnicy dłubali pudło rezonansowe i szyjkę basów z jednego kawałka drewna, jedynie górna płyta pudła rezonansowego była przytwierdzana (przybijana lub przyklejana) do dłubanej reszty. Z czasem zaczęły powstawać basy wykonywane z giętego drewna. Również smyk do basów przeszedł pewną ewolucję – od wygiętego w łuk kijka z naciągniętym końskim włosiem po przypominające budową znane nam współcześnie smyczki z ruchomą żabką do naciągania włosia. Nie zmienił się jedynie materiał, z którego były wykonywane – nasmarowane żywicą lub kalafonią włosie musiało pochodzić z końskiego ogona, w dodatku ogona ogiera lub wałacha. Kobyle włosie na smyk, co do tego muzykanci byli zgodni, nie nadawało się.
Pierwsze struny basów były wykonywane ze zwierzęcych jelit. Z czasem muzykanci zaczęli zastępować struny jelitowe drutem, czasami nawet mógł to być drut telefoniczny, aż w końcu na basach znalazły się gotowe struny, fabrycznej roboty.

Rytm i skarbonka

W kapeli basy odgrywały bardzo ważną rolę. Były instrumentem rytmicznym. Podczas gry skrzypek-prymista wykonywał melodię, a basista wtórował, czyli podkreślał rytm utworu. Pomagało to tańczącym, którzy nie musieli wsłuchiwać się w meandrującą czasem i pełną ozdobników partię prymisty – prosty, surowy rytm podawał im bowiem basista. Jego partie były zazwyczaj nieskomplikowane, mogły się składać z dwóch–trzech dźwięków, a czasem nawet wystarczało zaznaczanie rytmu za pomocą tylko jednego. Basiści grali przede wszystkim na pustych strunach, nie skracając ich w czasie gry niemal wcale, tzn. nie przyciskając strun do podstrunnicy. Z tego powodu grający na basach nie cieszyli się takim uznaniem jak skrzypkowie-prymiści, którym techniczna sprawność i wirtuozerskie popisy przynosiły nie tylko większe niż w wypadku reszty kapeli pieniądze, ale i sławę. Basiści natomiast byli albo początkującymi muzykantami, albo po prostu nie dorównywali skrzypkom. Na basach mógł nawet grać ktoś przypadkowy, dokooptowany do składu grającego na zabawie czy weselu, wystarczyło, że miał poczucie rytmu. Trzeba jednak oddać basistom sprawiedliwość i powiedzieć, że i oni mieli swoje sposoby na to, żeby się popisać przed tańczącymi. Taką sztuczką było granie z pazura, czyli granie palcami zamiast smyczkiem. Zgodnie z oficjalną terminologią muzyczną powiedzielibyśmy: pizzicato. Ale czy nazwa z pazura nie pasuje lepiej do charakteru ludowej muzyki?

Basy poza funkcją czysto muzyczną miały także inną, bardzo ważną rolę. To w wycięcia w pudle rezonansowym basów tańczący wrzucali pieniądze, czyli zakładali do basów. Jeśli tancerz chciał zamówić sobie piosenkę albo rodzaj melodii (np. polkę czy oberka), musiał najpierw wrzucić pewną zwyczajowo przyjętą kwotę do instrumentu. Bywało też, że muzykanci na weselu przestawali grać co jakiś czas i wtedy ten, kto znalazł się w tym momencie naprzeciwko podestu dla kapeli, musiał założyć do basów. Do basów pieniądze wrzucali również goście weselni, których kapela witała marszami przed domem panny młodej. Jakikolwiek zwyczaj nie był przyjęty w danej miejscowości, pieniądze za granie grzechotały pod jego koniec w basach. Dzielenie pieniędzy po graniu nazywało się trzepaniem basów, co pozwala sobie wyobrazić, w jaki sposób zarobek był wydobywany z instrumentu.

Jak basy trafiły na strychy i do szop

W naszym regionie basy zaczęły wychodzić z użycia w okresie międzywojennym. W roli instrumentu rytmicznego zaczął zastępować je bęben z czynelem, a z czasem także prosty zestaw perkusyjny (bęben ze stopką, werbel i talerz). Po drugiej wojnie światowej zaszły dalsze zmiany w składach orkiestr weselnych. Upowszechniły się instrumenty dęte (trąbki, saksofony) i akordeony. W takim instrumentarium nie było już miejsca na basy.

W latach 60. i 70., najczęściej przy domach kultury, zaczęły powstawać kapele ludowe.  Muzyka ludowa miała być przez nich wykonywana już nie na weselach, a na estradzie. Dlatego też do składu kapel wrócili basiści, ale do instrumentarium nie wróciły basy. Ich miejsce zajął kontrabas. Mógł spełniać tę samą funkcję, a przy tym był łatwiej dostępny. Kontrabas można było po prostu kupić, nie trzeba było szukać aktywnych ludowych lutników, którzy pamiętali jeszcze, jak robi się basy. Jednocześnie, co tu dużo mówić, lepiej nadawał się na estradę od ubogiego wiejskiego kuzyna. Większy, donośniejszy, o pełniejszym brzmieniu dobrze się sprawdzał w nowych realiach.

Wielki powrót

Wydawałoby się, że basy zanikną całkiem, ale stało się inaczej. Obecnie bowiem na scenie muzyki tradycyjnej i folkowej obserwujemy powrót tego instrumentu. Wykonywane na bazie kontrabasów, wiolonczel lub robione od podstaw tradycyjnymi metodami pojawiają się w składach zespołów, które chcą nie tylko wykonywać dawne melodie, ale też odtwarzać ich dawne brzmienie – czasem chropowate i dzikie, jak dźwięki basów.

Janusz Radwański

Bibliografia:
F. Kotula, Muzykanty, Warszawa 1979.
S. Olędzki, Polskie instrumenty ludowe, Warszawa 1978.
K. Ruszel, Leksykon kultury ludowej w Rzeszowskiem, Rzeszów 2004.

basy.jpg
E-10361,-neg.-9877.jpg
Julia-Magry-basy-Micha-Magry-skrzypce.jpg
Kapela-z-Handzlwki.jpg